Owoce morza i ryby sprzedają się wyjątkowo szybko
;)
Mijam port i docieram w końcu do katedry, St. Mary’s Cathedral. Okazuje się, że ta jest także zniszczona.
Zaglądam przez wybite szyby do środka.
Budynek wygląda okazale, ale widocznie brakuje pieniędzy na jego renowację.
Wracam tą samą trasą pod Pałac, po drodze wstępując na Talamahu Market. To miejsce lokalnego handlu.
Około 15:00 idę na obiad do Friends Cafe. To podobno najbardziej znane miejsce na wyspie jeśli chodzi o jedzenie.
Zamawiam burgera z frytkami, płacę 20TOP (ponad 30 złotych).
Faktycznie, burger był bardzo smaczny, chociaż nieduży. Mając chwilę odpoczynku zauważam, jak bardzo opaliłem już ręce i kark. Mam dość przykre doświadczenia z poprzedniego RTW, gdzie mocno opaliłem się na Palawanie, a na późniejszych long-haulach tego żałowałem. Jakkolwiek człowiek by nie usiadł, wszystko piekło i bolało. Żeby tego uniknąć, cały dzisiejszy dzień chodzę w długich spodniach, więc ucierpiały tylko ręce i szyja
:)
Wracam przed hotel jeszcze inną trasą. Po drodze co chwilę ktoś do mnie macha, uśmiecha się, żartuje, pyta skąd jestem.
Na trasie spotykam także mężczyznę (na oko 50+), który czyści płot. Chwilę rozmawiamy, po czym okazuje się, że jego dziadek urodził się w Szczecinie, a pózniej przeniósł się do Berlina. On sam był kilkukrotnie w Szczecinie i na pomorzu. Świat jest niesamowicie mały
:) Za chwilę proponuje mi podwózkę na lotnisko. Proponowała mi ją chwilę wcześniej także kelnerka we Friends Cafe. Niestety zamówiłem już taksówkę hotelową, ale na przyszłość wiem, że nie trzeba. Tonga to przede wszystkim niesamowici ludzie, których zapamiętam na długo. Jeszcze nigdy nie pozdrawiało mnie tyle osób.
Wyjeżdżam taksówką na lotnisko. Jedziemy pół godziny. Robię check-in, po czym idę na kontrolę bezpieczeństwa (zupełnie bezproblemową).
Jeszcze pieczątka do paszportu i mogę lecieć
;)
Lot NZ977 do AKL obsługuje Airbus A320. Na pokładzie nie mam niestety jedzenia ani picia.
Nie mam pojęcia ile trwa lot (ok. 3h), cały przesypiam. Jestem przemęczony po prawie dwóch dniach spędzonych w nietypowym klimacie i w zupełnie nowym miejscu. Lądujemy, kolejna pieczątka do paszportu i witaj Nowa Zelandio!
Odświeżam się (są publiczne prysznice), ścielę łóżko i właśnie kładę się spać. Najpierw jednak wrzucam ten odcinek relacji, bo zebrało się tego sporo przez brak internetu i czasu
:)
Wstaję o 7. Nikt mnie nie budził, nikomu nie przeszkadzałem. Od 5:00 ruch się znacznie zwiększył i było ciężej spać, ale dałem radę
;)
WiFi darmowe jest jedynie przez 2 godziny. Wykorzystałem ten czas na telefonie, więc został mi jedynie laptop. Wolę zostawić go na pózniej, gdybym nagle potrzebował internetu na lotnisku, muszę więc opracować plan dostania się do centrum Auckland analogowo.
Pierwsza dostępna opcja: SkyBus. Bezpośredni autobus, jedyne 19NZD w jedną stronę. Nie ma szans, tyle nie zapłacę, musi być jakaś opcja B chociażby dla pracowników
;) Chodzę po informacjach turystycznych, oglądam darmowe ulotki, rozmawiam i mam: autobus 380 na stację Papatoetoe (3,5NZD), a tam przesiadka w pociąg, który jedzie na stację Britomart (ścisłe centrum Auckland) za 7NZD. Spora oszczędność, więc wybieram tę opcję.
Podróż jest bezproblemowa i dość szybka (całość zajmuje 50-60 minut). Stacja Britomart ma swój klimat.
Wychodzę na zewnątrz i delektuję się widokami. Od razu miasto przypomina mi... San Francisco. Sporo górek w centrum miasta, architektura i wszędzie wyczuwalny amerykański styl.
Najpierw odwiedzam St. Patrick’s Cathedral.
Pózniej kieruję się dalej w kierunku słynnej wieży. Jest możliwość spaceru po jej koronie (oczywiście w uprzęży) oraz skoczenia z samej góry (zwykle także z zabezpieczeniem). Śmiałków nie brakuje, a średnia wieków skaczących przy mnie to na pewno 50+
:D
Podczas zwiedzania Auckland dużo spaceruję (łącznie prawie 18 kilometrów). Nie mam planu ani ogromnego ciśnienia, żeby zobaczyć wszystkie zabytki. Dużo czasu spędzam po prostu spacerując ulicami, odpoczywając od samolotów, saloników, odpraw i numerów lotów
;)
Po drodze natrafiam na Ratusz.
Mijam także dość okazały budynek Civic Theatre.
Zbliżające się święta są wyczuwalne na każdym rogu (w przenośni i dosłownie).
Zauważam na mapie, że jestem niedaleko Albert Park, więc postanawiam wstąpić. Najpierw jednak trzeba wdrapać się pod górkę (tym razem z plecakiem).
Siadam w parku i myślę, że Nuku’alofa a Auckland to ogromny przeskok cywilizacyjny, ale też pogodowy. W Nowej Zelandii przywitała mnie bowiem wymarzona pogoda: ok. 20 stopni, spore zachmurzenie i porywisty wiatr. Taka pogoda sprzyja spokojnemu zwiedzaniu i pozwala odetchnąć od upałów.
Z parku kieruję się na spacer po kampusie uniwersytetu.
No nareszcie!
:-)Ja już subskrybuje kanał i czekam z niecierpliwością na opowieści!Z tym zmęczeniem to kurcze prawda. Właśnie to przeżywam na sobie. Ale to tylko ciało. Za to duchem mógłbym teraz wszystko
:-) Pozdrowienia live z Marina Bay w Singapurze. Powodzenia!
:-)
Jeden dzień na Tonga to zbrodnia! No, ale przynajmniej tam będziesz, a ja znowu obejdę się smakiem
:)Będę śledził z zapartym tchem...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
@makdeb @adamkru @wersus79 mam nadzieję, że nie zawiodę
;) @tropikey kupiłem LAX-AKL-TBU za 40k mil + śmieszne dopłata. Powrót TBU-AKL kupiony standardowo jakiś miesiąc temu za około 600 złotych.
Pozwiedzać to nie pozwiedzasz niestety zbyt dużo, natomiast polatać to polatasz. No i te 9 dni w tytule trochę dyskusyjne
;) tu na miejscu tak ale Tobie przez linię zmiany daty jeden dzień (27.11) wypada zupełnie.No i to Tonga na jeden dzień. Zazdroszczę wizyty bo widziałem Samoa ale to zdecydowanie za mało.
Z tego co widzę to kierowca darmowego autobusu z TRF na stację kolejową cały czas ten sam od wielu lat
;)Zapowiada się ciekawa relacja więc czekam na dalszy rozwój.
-- 26 Lis 2018 14:00 -- @sp8hmz a wiesz może co to za drużyna leciała razem z Tobą do Zurychu? -- 26 Lis 2018 14:00 -- @sp8hmz a wiesz może co to za drużyna leciała razem z Tobą do Zurychu?
Ale szybko poszło! Ledwo zacząłeś, a już jesteś na Tonga (przy okazji - nie chciałbym się wymądrzać, ale słowa "Tonga" - tak mi się przynajmniej wydaje - nie odmienia się przez przypadki
;) ).Pewnie jakiś zarys zajęć na następny dzień już masz, ale na wszelki wypadek podpowiem (niestety, jedynie na podstawie lektur), że w Nuku'alofa można za darmo obejrzeć pokazy tradycyjnych obrzędów (http://tonga.southpacific.org/nukualofa/shows.html). No i na wieloryby chyba już za późno (choć tego pewnie w planach przy tak krótkim pobycie i tak nie miałeś).Miłego dalszego okrążania globu
:)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Jak lecieliśmy na Samoa mimo, iż wszystkie miejsca nie były zajęte poinformowano, że samolot jest przeciążony i szukają ochotników - na nas nawet nie spojrzeli nie te gabaryty;) Z tego co widzę Tonga wygląda dość podobnie jak Apia. Udanego zwiedzania
:D
peta napisał:-- 26 Lis 2018 14:00 -- @sp8hmz a wiesz może co to za drużyna leciała razem z Tobą do Zurychu?Szczypiorniści (lub sztab) Wacker Thun (Swiss Handball League). Wracali z meczu LM z Elverum (25.11.).http://wackerthun.ch/de/1-Mannschaft/CL/Spieldaten
O tych "darmowych" autobusach
;) w Sydney powinno się pisać w TS bo za chwilę deal się spali
;) Przyznaję, że zupełnie nieświadomie ale też jechałem raz za darmo bo nie było jak wydać.
Ja też mam podobny combo-ticket z tego EF, tylko przylot z Wellington. Fajnie, że nie było problemów z kartami.Zastanawia mnie tylko, że nie skorzystałeś z opcji wyboru miejsca do DXB na stronie Emirates, bo widzę że jest to możliwe...
Po szczegółowych opisach aspektów związanych stricte z samymi lotami i lotniskami widać, że jesteś fanatykiem lotnictwa
:) Na wyróżnienie zasługuje Twoja umiejętność kombinowania i rozsądnego oszczędzania. Dzięki za relację i jej dokładność - fantastyczna i jednak unikalna przygoda z takim RTW
:) Niestety całkiem dla mnie obca. Dla niektórych te sprawy są oczywiste, lecz jestem całkiem w zielony temacie tak hardcorowego latania, pozwolę sobie zadać kilka pytań i będę wdzięczny za odpowiedzi:- czy pierwsze na co spoglądasz w procesie wyszukiwania lotów to połączenia związane z M&M czy innym programem lojalnościowym?- co byś zrobił gdyby jednak jakaś przesiadka się nie udała? czy wszystkie loty mają pewnego rodzaju "ubezpieczenia" na anulację bądź przebookowanie? czy może zapłaciłbyś wysoką cenę za jakikolwiek najbliższy lot, aby pozostałe loty nie przepadły?- w jaki sposób uzyskujesz dostępy do saloników?- czy możesz podać przybliżony koszt takiej wyprawy?P.S. Głos oddany
:)
Dzięki! Odpowiadając na Twoje pytania: - W pierwszej fazie to ani pierwsze ani drugie moje RTW nie było planowane. W tym przypadku zaczęło się od biletu Cebu Pacific MNL-DXB za symboliczne kilkadziesiąt złotych, zupełnie bez żadnych planów. Zdarza mi się kupować takie pojedyncze niedrogie bilety, niektóre z nich przepadają, niektóre są kanwą do większych podróży - przywykłem do tego, że te kilkadziesiąt złotych mogę stracić. Dokupiłem niewiele później powrót DXB-KBP i dalej KBP-WAW (znana taryfa low cost UIA). Można więc w tym miejscu spokojnie powiedzieć, że powrót z Azji do domu miałem gotowy. Jakiś miesiąc po tym kupowałem powrót z USA (w ramach pierwszego RTW) i taniej było kupić bilet w dwie strony niż w jedną. Kupiłem więc taką kombinację, że w drugą stronę dolot do USA był kilka dni przed moim lotem MNL-DXB - to był moment, kiedy zdecydowałem że to będzie RTW. Potem zaczyna się dokupowanie kolejnych odcinków, chociażby error fare AKL-SYD-BKK-DXB za 200 złotych (przez co ostatecznie nie poleciałem Cebu Pacific
:D). Dopinałem wszystkie loty około roku, to jest o tyle dobre rozwiązanie że przypomina to kupowanie podróży na raty: raz na jakiś czas wpadały kolejne bilety
;)- Gdyby przesiadka się nie udała, nie miałem żadnej awaryjnej opcji. Zero ubezpieczeń, zero możliwości anulacji/przebookowań. Nie mówię oczywiście o sytuacjach, gdzie lecę dwa-trzy odcinki na jednym bilecie - wtedy co prawda mam przebookowanie na następny lot/kolejne sensowne połączenie, ale przy tak szybkiej podróży i tak nic by mi to nie dało, bo nie zdążyłbym na kolejny lot w ramach kolejnej rezerwacji, pisałem o tym w relacji (np. przesiadka w ZRH). Robienie kilkugodzinnych przesiadek na oddzielnych biletach przy takiej podróży jest mocno ryzykowne, ale lubię adrenalinę
;) Gdyby coś się nie powiodło, musiałbym jakoś wrócić za gotówkę. Mile mam, ale za mało, żeby spokojnie wrócić na przykład z AKL. A jednak wszystko się udało
:)- Z tego co pamiętam, to koszty były zbliżone do 2500 PLN, ale nie jestem w stanie precyzyjnie podać dokładnej kwoty, bo nigdy tego precyzyjnie nie podliczałem. Wyszło drożej niż pierwsze RTW, ale też było bardziej egzotycznie
:)
Dzięki wielkie!
:) bardzo rozjaśniłeś sytuację, kwota 2500 zł robi wrażenie, ale teraz już wiem w jaki sposób udaje Ci się ją osiągnąć. Czy mógłbyś odpowiedzieć czy w pewien sposób płacisz za wstęp do saloników? Czy wejście do nich, automatycznie uprawnia Cię do korzystania z bufetu czy są jakieś różne "pakiety"? Nie da się ukryć, że są dużym usprawnieniem, chociażby oszczędzają Twój czas i pieniądze na posiłki. Czekamy na kolejną relację z RTW
:)
Po drodze trafiam na lokalny dworzec autobusowy.
Owoce morza i ryby sprzedają się wyjątkowo szybko ;)
Mijam port i docieram w końcu do katedry, St. Mary’s Cathedral. Okazuje się, że ta jest także zniszczona.
Zaglądam przez wybite szyby do środka.
Budynek wygląda okazale, ale widocznie brakuje pieniędzy na jego renowację.
Wracam tą samą trasą pod Pałac, po drodze wstępując na Talamahu Market. To miejsce lokalnego handlu.
Około 15:00 idę na obiad do Friends Cafe. To podobno najbardziej znane miejsce na wyspie jeśli chodzi o jedzenie.
Zamawiam burgera z frytkami, płacę 20TOP (ponad 30 złotych).
Faktycznie, burger był bardzo smaczny, chociaż nieduży. Mając chwilę odpoczynku zauważam, jak bardzo opaliłem już ręce i kark. Mam dość przykre doświadczenia z poprzedniego RTW, gdzie mocno opaliłem się na Palawanie, a na późniejszych long-haulach tego żałowałem. Jakkolwiek człowiek by nie usiadł, wszystko piekło i bolało. Żeby tego uniknąć, cały dzisiejszy dzień chodzę w długich spodniach, więc ucierpiały tylko ręce i szyja :)
Wracam przed hotel jeszcze inną trasą. Po drodze co chwilę ktoś do mnie macha, uśmiecha się, żartuje, pyta skąd jestem.
Na trasie spotykam także mężczyznę (na oko 50+), który czyści płot. Chwilę rozmawiamy, po czym okazuje się, że jego dziadek urodził się w Szczecinie, a pózniej przeniósł się do Berlina. On sam był kilkukrotnie w Szczecinie i na pomorzu. Świat jest niesamowicie mały :) Za chwilę proponuje mi podwózkę na lotnisko. Proponowała mi ją chwilę wcześniej także kelnerka we Friends Cafe. Niestety zamówiłem już taksówkę hotelową, ale na przyszłość wiem, że nie trzeba. Tonga to przede wszystkim niesamowici ludzie, których zapamiętam na długo. Jeszcze nigdy nie pozdrawiało mnie tyle osób.
Wyjeżdżam taksówką na lotnisko. Jedziemy pół godziny. Robię check-in, po czym idę na kontrolę bezpieczeństwa (zupełnie bezproblemową).
Jeszcze pieczątka do paszportu i mogę lecieć ;)
Lot NZ977 do AKL obsługuje Airbus A320. Na pokładzie nie mam niestety jedzenia ani picia.
Nie mam pojęcia ile trwa lot (ok. 3h), cały przesypiam. Jestem przemęczony po prawie dwóch dniach spędzonych w nietypowym klimacie i w zupełnie nowym miejscu. Lądujemy, kolejna pieczątka do paszportu i witaj Nowa Zelandio!
Odświeżam się (są publiczne prysznice), ścielę łóżko i właśnie kładę się spać. Najpierw jednak wrzucam ten odcinek relacji, bo zebrało się tego sporo przez brak internetu i czasu :)
WiFi darmowe jest jedynie przez 2 godziny. Wykorzystałem ten czas na telefonie, więc został mi jedynie laptop. Wolę zostawić go na pózniej, gdybym nagle potrzebował internetu na lotnisku, muszę więc opracować plan dostania się do centrum Auckland analogowo.
Pierwsza dostępna opcja: SkyBus. Bezpośredni autobus, jedyne 19NZD w jedną stronę. Nie ma szans, tyle nie zapłacę, musi być jakaś opcja B chociażby dla pracowników ;) Chodzę po informacjach turystycznych, oglądam darmowe ulotki, rozmawiam i mam: autobus 380 na stację Papatoetoe (3,5NZD), a tam przesiadka w pociąg, który jedzie na stację Britomart (ścisłe centrum Auckland) za 7NZD. Spora oszczędność, więc wybieram tę opcję.
Podróż jest bezproblemowa i dość szybka (całość zajmuje 50-60 minut). Stacja Britomart ma swój klimat.
Wychodzę na zewnątrz i delektuję się widokami. Od razu miasto przypomina mi... San Francisco. Sporo górek w centrum miasta, architektura i wszędzie wyczuwalny amerykański styl.
Najpierw odwiedzam St. Patrick’s Cathedral.
Pózniej kieruję się dalej w kierunku słynnej wieży. Jest możliwość spaceru po jej koronie (oczywiście w uprzęży) oraz skoczenia z samej góry (zwykle także z zabezpieczeniem). Śmiałków nie brakuje, a średnia wieków skaczących przy mnie to na pewno 50+ :D
Podczas zwiedzania Auckland dużo spaceruję (łącznie prawie 18 kilometrów). Nie mam planu ani ogromnego ciśnienia, żeby zobaczyć wszystkie zabytki. Dużo czasu spędzam po prostu spacerując ulicami, odpoczywając od samolotów, saloników, odpraw i numerów lotów ;)
Po drodze natrafiam na Ratusz.
Mijam także dość okazały budynek Civic Theatre.
Zbliżające się święta są wyczuwalne na każdym rogu (w przenośni i dosłownie).
Zauważam na mapie, że jestem niedaleko Albert Park, więc postanawiam wstąpić. Najpierw jednak trzeba wdrapać się pod górkę (tym razem z plecakiem).
Siadam w parku i myślę, że Nuku’alofa a Auckland to ogromny przeskok cywilizacyjny, ale też pogodowy. W Nowej Zelandii przywitała mnie bowiem wymarzona pogoda: ok. 20 stopni, spore zachmurzenie i porywisty wiatr. Taka pogoda sprzyja spokojnemu zwiedzaniu i pozwala odetchnąć od upałów.
Z parku kieruję się na spacer po kampusie uniwersytetu.