W samolocie śpi się bardzo wygodnie, dlatego przesypiam większość 12-godzinnego lotu. Ok. 2h przed lądowaniem załoga serwuje śniadanie. Do wyboru jest miska owoców lub omlet, wybieram to drugie.
Nie wygląda zbyt apetycznie, ale zjadłem wszystko. Może byłem bardziej głodny niż podczas obiadu
:D
W międzyczasie nad Oceanią dość mocno nami rzuca. W końcu lądujemy w AKL.
Kieruję się od razu do transferów. Przechodzę i od razu kieruję się do saloniku Strata Lounge. Wbrew nazwie nic w nim nie straciłem a jedynie zyskałem: jest w nim sporo jedzenia i prysznic. Wrzucam z niego ten odcinek relacji i już za godzinę wylatuję na Tongę. Tam w końcu wysiądę na dłużej!
W AKL zerkam na tablicę odlotów i widze ciekawe kierunki.
Kieruję się pod gate 10, gdzie za chwilę ma się rozpocząć boarding na lot NZ270 AKL-TBU. Rozglądam się i zauważam, że jako jedyny wyglądam inaczej. Nie znalazłem żadnej osoby, która nie wyglądałaby jak mieszkaniec Tonga: opalony i trochę otyły. Wygląda na to, że trafiłem na dobry lot.
Wchodzę na pokład Boeinga 777-200, tym razem już linii Air New Zealand, przechodzę przez strefę Premium Economy i zajmuję miejsce 43A.
Od razu zauważam, że siedzenia są wyposażone w system SkyCouch, czym Air New Zealand się bardzo chwali. To dodatkowo płatna usługa, która z 3 siedzeń potrafi zrobić łóżko. Nie mam niestety jak przetestować tej opcji, ale to rozwiązanie sprawdza się także nieźle jako podnóżek.
Załoga rozdaje przedłużki do pasów bezpieczeństwa. Lecimy w końcu do Królestwa Tonga, które słynie z otyłości
;)
Samolot jest wyposażony w bardzo dobry system rozrywki, czego się nie spodziewałem po maszynie, która właśnie rozpoczyna 2,5-godzinny lot i lata raczej na bliskich trasach. Mniej więcej w połowie lotu serwowane są posiłki, ale tylko dla wybranych (w najtańszej taryfie nie ma wliczonego posiłku). Okazuje się jednak, że mój bilet zapewnia mi jedzenie na pokładzie, a załoga o tym wie ze względu na... biały pasek na moim zagłówku. Jednorazowy materiał wieszany na zagłówku mógł być cały czarny lub z białym paskiem. Sprytne
:)
Jedzenie tym razem całkiem niezłe. Oglądam w międzyczasie film, po czym schodzimy do lądowania. Za oknem pierwszy raz w życiu widzę Tongę.
Po wylądowaniu od razu czuć, że jesteśmy w Tondze. Wszystko się przeciąga, wszystko idzie powoli. Kontrola paszportowa postępuje tak wolno, że kolejka prawie się nie przesuwa, kolejka w kantorze - podobnie. A jednak wszyscy sprawiają wrażenie szczęśliwych
:)
Temperatura na Tondze jest wysoka. To niby tylko 28 stopni, ale klimat tropikalny. Pierwsze uderzenie ciepła czuć już na pokładzie po otwarciu drzwi, a pózniej jest tylko cieplej. Zgarnia mnie kierowca hotelu, po czym przez następną godzinę jedziemy do stolicy, Nukuʻalofa.
Po drodze rozmawiamy o życiu w Tondze. Opowiada sporo ciekawostek. Mówi, że w ostatnich latach do kraju przybyło bardzo dużo Chińczyków, którzy otwierają sklepy i przejmują lokalne biznesy. Dodatkowo Chińczycy sprowadzają narkotyki, w związku z czym kraj boryka się z dużym problemem nieznanym do tej pory. No i wprowadzają korupcję, widać że mieszkańcy nie bardzo ich lubią. Rozmawiamy też o edukacji: kiedyś na uniwersytet szło się na Fidżi, teraz w Tondze jest aż 5 uniwersytetów. Opowiada też o karze biczowania za ucieczkę z więzienia i o tym, że bardzo lubią i szanują obecnego króla.
Dojeżdżamy do hotelu. Nie był najtańszy (trochę ponad 200 złotych za 1 noc), ale robi wrażenie porównując go do tutejszych standardów.
Ogarniam parę rzeczy w związku z tym, że złapałem w końcu WiFi, po czym wychodzę na spacer.
Idę niewielki kawałek i czuję, że jest gorąco. Bardziej niż przewidywałem. Za chwilę jestem nad zatoką tuż obok hotelu.
Kieruję się pózniej jedną z główniejszych ulic stolicy (ruch jest lewostronny).
Mijam grobowce królewskie, ale niestety nie udało mi się podejść bliżej.
Po drugiej stronie ulicy mijam Bazylikę Św. Antoniego z Padwy.
Idę dalej, skręcam w boczną uliczkę i zbliżam się do Pałacu Królewskiego.
Sam pałac jest ładny, ale raczej niewielki i skromny. Nie ma co się dziwić, w końcu Król rządzi państwem, które pod względem liczby mieszkańców jest dwa razy mniejsze od Radomia.
A to jakiś inny budynek rządowy w centrum miasta.
A tak wygląda trochę mniejsza uliczka.
Z każdym krokiem czuję coraz większe zmęczenie. Jest mi potwornie gorąco. To ten rodzaj ciepła, gdy człowiek po minucie jest cały mokry, a koszulka za chwilę staje się integralną częścią ciała. Wiatr praktycznie nie wieje, cienia mało, słońce praży. Dopiero w tym momencie uświadamiam sobie, że Tonga mnie przerosła, że nie jestem gotowy. Nie mam odpowiedniego nakrycia głowy, kremu przed opalaniem (opaliłem się bardzo mocno na poprzednim RTW i pózniej średnio się śpi w samolotach
;)), nie jestem gotowy. Wracam po trochę ponad godzinie do pokoju, piszę relację i myślę, jak zabrać się za jutrzejszy dzień na Tondze...Idę spać wcześnie, bo ok. 19. Po kilku dniach podróży jestem zbyt zmęczony, żeby iść oglądać stolicę Tonga po zmroku. Podejmuję decyzję: odespać ile się da, a następnego dnia zaatakować ze zwiedzaniem.
Rano o 8:00 schodzę na śniadanie. Gości w hotelu jest niewiele, zajęte są jedynie 3 stoliki. Śniadanie nie powala: stół szwedzki z pieczywem, dżemem, owocami i płatkami śniadaniowymi.
Owoce były smaczne, szczególnie arbuz i kokos. Po śniadaniu pakuję się, ostatnie połączenie się z WiFi i wyruszam w drogę.
A taki miałem widok z okna:
Plecak udaje mi się zostawić na recepcji, więc ze sobą mam jedynie najbardziej potrzebne rzeczy. Plecak to prawie 8kg dodatkowego ciężaru, a jednocześnie brak wentylacji, więc to była najlepsza możliwa decyzja.
Wyruszam tą samą trasą, co wczoraj, w kierunku Bazyliki Św. Antoniego z Padwy.
Próbuję wejść do środka, ale wszystkie drzwi są zamknięte.
Tuż obok znajdują się grobowce królewskie. Tak jak pokazywałem wcześniej, otacza je strefa zieleni i nie sposób podejść bliżej. Okrążam jednak teren i z jednej strony widać je trochę lepiej.
Po drugiej stronie ulicy znajduje się dość rozpoznawalny kościół Free Church of Tonga. Po jednym z ostatnich kataklizmów (a Tonga nieszczęśliwie leży na trasie wielu tsunami, huraganów, trzęsień ziemi i innych kataklizmów) został zniszczony. Uszkodzeniu uległ dach, wybite są także szyby. Kościół nie działa.
Idę dalej i dochodzę do Centenary Chapel. Podobno to tutaj co niedzielę na nabożeństwo chodzi Król Tupau VI. Z zewnątrz jednak nie ma czym się zachwycać.
Dalej przechodzę obok Pałacu Królewskiego i za chwilę wchodzę na Vuna Rd, która ciągnie się wzdłuż wybrzeża. Kieruję się nią na zachód.
Kulisy pisania relacji live wyglądają tak, że raz na jakiś czas opisuję to, co widziałem i wstawiam w tekście oznaczenia, gdzie dołączyć mam pózniej zdjęcia. To jest jedno z miejsc, gdzie siadam nad wodą i dopisuję kolejny fragment. Zdjęcia ze względów praktycznych wybieram i dodaję tuż przed wrzuceniem
;)
Muszę przyznać, że dzisiejsza pogoda jest znacznie lepsza. Nadal jest gorąco i pot leje się strumieniami, ale nie jest już aż tak słonecznie, a dodatkowo wyczuwalny jest powiew wiatru. Oczywiście ciepłego wiatru, ale zawsze to już coś. W takich warunkach można spokojnie zwiedzać.
Tonga jest nazywana „Friendly Island” i będąc na miejscu nie sposób się z tym nie zgodzić. Dosłownie wszyscy są tu dla mnie mili i sympatyczni. Uśmiecha się do mnie bezdomny, pozdrawia policjant, machają co chwilę dzieci. Wywołuję uśmiech na ich twarzach, a oni - na mojej. Dzieci krzyczą „bye”, co w lokalnym angielskim oznacza „hi”. Nic w tym dziwnego, na ulicy spotykam turystów, których mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Tonga to jedno z najrzadziej odwiedzanych państw na świecie (ok. 40 tys. turystów rocznie).
Kieruję się Vuna Rd tym razem w kierunku wschodnim. Idę wzdłuż wybrzeża przez ok. 2 kilometry, podziwiając w tym czasie kolor wody.
No nareszcie!
:-)Ja już subskrybuje kanał i czekam z niecierpliwością na opowieści!Z tym zmęczeniem to kurcze prawda. Właśnie to przeżywam na sobie. Ale to tylko ciało. Za to duchem mógłbym teraz wszystko
:-) Pozdrowienia live z Marina Bay w Singapurze. Powodzenia!
:-)
Jeden dzień na Tonga to zbrodnia! No, ale przynajmniej tam będziesz, a ja znowu obejdę się smakiem
:)Będę śledził z zapartym tchem...Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
@makdeb @adamkru @wersus79 mam nadzieję, że nie zawiodę
;) @tropikey kupiłem LAX-AKL-TBU za 40k mil + śmieszne dopłata. Powrót TBU-AKL kupiony standardowo jakiś miesiąc temu za około 600 złotych.
Pozwiedzać to nie pozwiedzasz niestety zbyt dużo, natomiast polatać to polatasz. No i te 9 dni w tytule trochę dyskusyjne
;) tu na miejscu tak ale Tobie przez linię zmiany daty jeden dzień (27.11) wypada zupełnie.No i to Tonga na jeden dzień. Zazdroszczę wizyty bo widziałem Samoa ale to zdecydowanie za mało.
Z tego co widzę to kierowca darmowego autobusu z TRF na stację kolejową cały czas ten sam od wielu lat
;)Zapowiada się ciekawa relacja więc czekam na dalszy rozwój.
-- 26 Lis 2018 14:00 -- @sp8hmz a wiesz może co to za drużyna leciała razem z Tobą do Zurychu? -- 26 Lis 2018 14:00 -- @sp8hmz a wiesz może co to za drużyna leciała razem z Tobą do Zurychu?
Ale szybko poszło! Ledwo zacząłeś, a już jesteś na Tonga (przy okazji - nie chciałbym się wymądrzać, ale słowa "Tonga" - tak mi się przynajmniej wydaje - nie odmienia się przez przypadki
;) ).Pewnie jakiś zarys zajęć na następny dzień już masz, ale na wszelki wypadek podpowiem (niestety, jedynie na podstawie lektur), że w Nuku'alofa można za darmo obejrzeć pokazy tradycyjnych obrzędów (http://tonga.southpacific.org/nukualofa/shows.html). No i na wieloryby chyba już za późno (choć tego pewnie w planach przy tak krótkim pobycie i tak nie miałeś).Miłego dalszego okrążania globu
:)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Jak lecieliśmy na Samoa mimo, iż wszystkie miejsca nie były zajęte poinformowano, że samolot jest przeciążony i szukają ochotników - na nas nawet nie spojrzeli nie te gabaryty;) Z tego co widzę Tonga wygląda dość podobnie jak Apia. Udanego zwiedzania
:D
peta napisał:-- 26 Lis 2018 14:00 -- @sp8hmz a wiesz może co to za drużyna leciała razem z Tobą do Zurychu?Szczypiorniści (lub sztab) Wacker Thun (Swiss Handball League). Wracali z meczu LM z Elverum (25.11.).http://wackerthun.ch/de/1-Mannschaft/CL/Spieldaten
O tych "darmowych" autobusach
;) w Sydney powinno się pisać w TS bo za chwilę deal się spali
;) Przyznaję, że zupełnie nieświadomie ale też jechałem raz za darmo bo nie było jak wydać.
Ja też mam podobny combo-ticket z tego EF, tylko przylot z Wellington. Fajnie, że nie było problemów z kartami.Zastanawia mnie tylko, że nie skorzystałeś z opcji wyboru miejsca do DXB na stronie Emirates, bo widzę że jest to możliwe...
Po szczegółowych opisach aspektów związanych stricte z samymi lotami i lotniskami widać, że jesteś fanatykiem lotnictwa
:) Na wyróżnienie zasługuje Twoja umiejętność kombinowania i rozsądnego oszczędzania. Dzięki za relację i jej dokładność - fantastyczna i jednak unikalna przygoda z takim RTW
:) Niestety całkiem dla mnie obca. Dla niektórych te sprawy są oczywiste, lecz jestem całkiem w zielony temacie tak hardcorowego latania, pozwolę sobie zadać kilka pytań i będę wdzięczny za odpowiedzi:- czy pierwsze na co spoglądasz w procesie wyszukiwania lotów to połączenia związane z M&M czy innym programem lojalnościowym?- co byś zrobił gdyby jednak jakaś przesiadka się nie udała? czy wszystkie loty mają pewnego rodzaju "ubezpieczenia" na anulację bądź przebookowanie? czy może zapłaciłbyś wysoką cenę za jakikolwiek najbliższy lot, aby pozostałe loty nie przepadły?- w jaki sposób uzyskujesz dostępy do saloników?- czy możesz podać przybliżony koszt takiej wyprawy?P.S. Głos oddany
:)
Dzięki! Odpowiadając na Twoje pytania: - W pierwszej fazie to ani pierwsze ani drugie moje RTW nie było planowane. W tym przypadku zaczęło się od biletu Cebu Pacific MNL-DXB za symboliczne kilkadziesiąt złotych, zupełnie bez żadnych planów. Zdarza mi się kupować takie pojedyncze niedrogie bilety, niektóre z nich przepadają, niektóre są kanwą do większych podróży - przywykłem do tego, że te kilkadziesiąt złotych mogę stracić. Dokupiłem niewiele później powrót DXB-KBP i dalej KBP-WAW (znana taryfa low cost UIA). Można więc w tym miejscu spokojnie powiedzieć, że powrót z Azji do domu miałem gotowy. Jakiś miesiąc po tym kupowałem powrót z USA (w ramach pierwszego RTW) i taniej było kupić bilet w dwie strony niż w jedną. Kupiłem więc taką kombinację, że w drugą stronę dolot do USA był kilka dni przed moim lotem MNL-DXB - to był moment, kiedy zdecydowałem że to będzie RTW. Potem zaczyna się dokupowanie kolejnych odcinków, chociażby error fare AKL-SYD-BKK-DXB za 200 złotych (przez co ostatecznie nie poleciałem Cebu Pacific
:D). Dopinałem wszystkie loty około roku, to jest o tyle dobre rozwiązanie że przypomina to kupowanie podróży na raty: raz na jakiś czas wpadały kolejne bilety
;)- Gdyby przesiadka się nie udała, nie miałem żadnej awaryjnej opcji. Zero ubezpieczeń, zero możliwości anulacji/przebookowań. Nie mówię oczywiście o sytuacjach, gdzie lecę dwa-trzy odcinki na jednym bilecie - wtedy co prawda mam przebookowanie na następny lot/kolejne sensowne połączenie, ale przy tak szybkiej podróży i tak nic by mi to nie dało, bo nie zdążyłbym na kolejny lot w ramach kolejnej rezerwacji, pisałem o tym w relacji (np. przesiadka w ZRH). Robienie kilkugodzinnych przesiadek na oddzielnych biletach przy takiej podróży jest mocno ryzykowne, ale lubię adrenalinę
;) Gdyby coś się nie powiodło, musiałbym jakoś wrócić za gotówkę. Mile mam, ale za mało, żeby spokojnie wrócić na przykład z AKL. A jednak wszystko się udało
:)- Z tego co pamiętam, to koszty były zbliżone do 2500 PLN, ale nie jestem w stanie precyzyjnie podać dokładnej kwoty, bo nigdy tego precyzyjnie nie podliczałem. Wyszło drożej niż pierwsze RTW, ale też było bardziej egzotycznie
:)
Dzięki wielkie!
:) bardzo rozjaśniłeś sytuację, kwota 2500 zł robi wrażenie, ale teraz już wiem w jaki sposób udaje Ci się ją osiągnąć. Czy mógłbyś odpowiedzieć czy w pewien sposób płacisz za wstęp do saloników? Czy wejście do nich, automatycznie uprawnia Cię do korzystania z bufetu czy są jakieś różne "pakiety"? Nie da się ukryć, że są dużym usprawnieniem, chociażby oszczędzają Twój czas i pieniądze na posiłki. Czekamy na kolejną relację z RTW
:)
W samolocie śpi się bardzo wygodnie, dlatego przesypiam większość 12-godzinnego lotu. Ok. 2h przed lądowaniem załoga serwuje śniadanie. Do wyboru jest miska owoców lub omlet, wybieram to drugie.
Nie wygląda zbyt apetycznie, ale zjadłem wszystko. Może byłem bardziej głodny niż podczas obiadu :D
W międzyczasie nad Oceanią dość mocno nami rzuca. W końcu lądujemy w AKL.
Kieruję się od razu do transferów. Przechodzę i od razu kieruję się do saloniku Strata Lounge. Wbrew nazwie nic w nim nie straciłem a jedynie zyskałem: jest w nim sporo jedzenia i prysznic. Wrzucam z niego ten odcinek relacji i już za godzinę wylatuję na Tongę. Tam w końcu wysiądę na dłużej!
Kieruję się pod gate 10, gdzie za chwilę ma się rozpocząć boarding na lot NZ270 AKL-TBU. Rozglądam się i zauważam, że jako jedyny wyglądam inaczej. Nie znalazłem żadnej osoby, która nie wyglądałaby jak mieszkaniec Tonga: opalony i trochę otyły. Wygląda na to, że trafiłem na dobry lot.
Wchodzę na pokład Boeinga 777-200, tym razem już linii Air New Zealand, przechodzę przez strefę Premium Economy i zajmuję miejsce 43A.
Od razu zauważam, że siedzenia są wyposażone w system SkyCouch, czym Air New Zealand się bardzo chwali. To dodatkowo płatna usługa, która z 3 siedzeń potrafi zrobić łóżko. Nie mam niestety jak przetestować tej opcji, ale to rozwiązanie sprawdza się także nieźle jako podnóżek.
Załoga rozdaje przedłużki do pasów bezpieczeństwa. Lecimy w końcu do Królestwa Tonga, które słynie z otyłości ;)
Samolot jest wyposażony w bardzo dobry system rozrywki, czego się nie spodziewałem po maszynie, która właśnie rozpoczyna 2,5-godzinny lot i lata raczej na bliskich trasach. Mniej więcej w połowie lotu serwowane są posiłki, ale tylko dla wybranych (w najtańszej taryfie nie ma wliczonego posiłku). Okazuje się jednak, że mój bilet zapewnia mi jedzenie na pokładzie, a załoga o tym wie ze względu na... biały pasek na moim zagłówku. Jednorazowy materiał wieszany na zagłówku mógł być cały czarny lub z białym paskiem. Sprytne :)
Jedzenie tym razem całkiem niezłe. Oglądam w międzyczasie film, po czym schodzimy do lądowania. Za oknem pierwszy raz w życiu widzę Tongę.
Po wylądowaniu od razu czuć, że jesteśmy w Tondze. Wszystko się przeciąga, wszystko idzie powoli. Kontrola paszportowa postępuje tak wolno, że kolejka prawie się nie przesuwa, kolejka w kantorze - podobnie. A jednak wszyscy sprawiają wrażenie szczęśliwych :)
Temperatura na Tondze jest wysoka. To niby tylko 28 stopni, ale klimat tropikalny. Pierwsze uderzenie ciepła czuć już na pokładzie po otwarciu drzwi, a pózniej jest tylko cieplej. Zgarnia mnie kierowca hotelu, po czym przez następną godzinę jedziemy do stolicy, Nukuʻalofa.
Po drodze rozmawiamy o życiu w Tondze. Opowiada sporo ciekawostek. Mówi, że w ostatnich latach do kraju przybyło bardzo dużo Chińczyków, którzy otwierają sklepy i przejmują lokalne biznesy. Dodatkowo Chińczycy sprowadzają narkotyki, w związku z czym kraj boryka się z dużym problemem nieznanym do tej pory. No i wprowadzają korupcję, widać że mieszkańcy nie bardzo ich lubią. Rozmawiamy też o edukacji: kiedyś na uniwersytet szło się na Fidżi, teraz w Tondze jest aż 5 uniwersytetów. Opowiada też o karze biczowania za ucieczkę z więzienia i o tym, że bardzo lubią i szanują obecnego króla.
Dojeżdżamy do hotelu. Nie był najtańszy (trochę ponad 200 złotych za 1 noc), ale robi wrażenie porównując go do tutejszych standardów.
Ogarniam parę rzeczy w związku z tym, że złapałem w końcu WiFi, po czym wychodzę na spacer.
Idę niewielki kawałek i czuję, że jest gorąco. Bardziej niż przewidywałem. Za chwilę jestem nad zatoką tuż obok hotelu.
Kieruję się pózniej jedną z główniejszych ulic stolicy (ruch jest lewostronny).
Mijam grobowce królewskie, ale niestety nie udało mi się podejść bliżej.
Po drugiej stronie ulicy mijam Bazylikę Św. Antoniego z Padwy.
Idę dalej, skręcam w boczną uliczkę i zbliżam się do Pałacu Królewskiego.
Sam pałac jest ładny, ale raczej niewielki i skromny. Nie ma co się dziwić, w końcu Król rządzi państwem, które pod względem liczby mieszkańców jest dwa razy mniejsze od Radomia.
A to jakiś inny budynek rządowy w centrum miasta.
A tak wygląda trochę mniejsza uliczka.
Z każdym krokiem czuję coraz większe zmęczenie. Jest mi potwornie gorąco. To ten rodzaj ciepła, gdy człowiek po minucie jest cały mokry, a koszulka za chwilę staje się integralną częścią ciała. Wiatr praktycznie nie wieje, cienia mało, słońce praży. Dopiero w tym momencie uświadamiam sobie, że Tonga mnie przerosła, że nie jestem gotowy. Nie mam odpowiedniego nakrycia głowy, kremu przed opalaniem (opaliłem się bardzo mocno na poprzednim RTW i pózniej średnio się śpi w samolotach ;)), nie jestem gotowy. Wracam po trochę ponad godzinie do pokoju, piszę relację i myślę, jak zabrać się za jutrzejszy dzień na Tondze...Idę spać wcześnie, bo ok. 19. Po kilku dniach podróży jestem zbyt zmęczony, żeby iść oglądać stolicę Tonga po zmroku. Podejmuję decyzję: odespać ile się da, a następnego dnia zaatakować ze zwiedzaniem.
Rano o 8:00 schodzę na śniadanie. Gości w hotelu jest niewiele, zajęte są jedynie 3 stoliki. Śniadanie nie powala: stół szwedzki z pieczywem, dżemem, owocami i płatkami śniadaniowymi.
Owoce były smaczne, szczególnie arbuz i kokos. Po śniadaniu pakuję się, ostatnie połączenie się z WiFi i wyruszam w drogę.
A taki miałem widok z okna:
Plecak udaje mi się zostawić na recepcji, więc ze sobą mam jedynie najbardziej potrzebne rzeczy. Plecak to prawie 8kg dodatkowego ciężaru, a jednocześnie brak wentylacji, więc to była najlepsza możliwa decyzja.
Wyruszam tą samą trasą, co wczoraj, w kierunku Bazyliki Św. Antoniego z Padwy.
Próbuję wejść do środka, ale wszystkie drzwi są zamknięte.
Tuż obok znajdują się grobowce królewskie. Tak jak pokazywałem wcześniej, otacza je strefa zieleni i nie sposób podejść bliżej. Okrążam jednak teren i z jednej strony widać je trochę lepiej.
Po drugiej stronie ulicy znajduje się dość rozpoznawalny kościół Free Church of Tonga. Po jednym z ostatnich kataklizmów (a Tonga nieszczęśliwie leży na trasie wielu tsunami, huraganów, trzęsień ziemi i innych kataklizmów) został zniszczony. Uszkodzeniu uległ dach, wybite są także szyby. Kościół nie działa.
Idę dalej i dochodzę do Centenary Chapel. Podobno to tutaj co niedzielę na nabożeństwo chodzi Król Tupau VI. Z zewnątrz jednak nie ma czym się zachwycać.
Dalej przechodzę obok Pałacu Królewskiego i za chwilę wchodzę na Vuna Rd, która ciągnie się wzdłuż wybrzeża. Kieruję się nią na zachód.
Kulisy pisania relacji live wyglądają tak, że raz na jakiś czas opisuję to, co widziałem i wstawiam w tekście oznaczenia, gdzie dołączyć mam pózniej zdjęcia. To jest jedno z miejsc, gdzie siadam nad wodą i dopisuję kolejny fragment. Zdjęcia ze względów praktycznych wybieram i dodaję tuż przed wrzuceniem ;)
Muszę przyznać, że dzisiejsza pogoda jest znacznie lepsza. Nadal jest gorąco i pot leje się strumieniami, ale nie jest już aż tak słonecznie, a dodatkowo wyczuwalny jest powiew wiatru. Oczywiście ciepłego wiatru, ale zawsze to już coś. W takich warunkach można spokojnie zwiedzać.
Tonga jest nazywana „Friendly Island” i będąc na miejscu nie sposób się z tym nie zgodzić. Dosłownie wszyscy są tu dla mnie mili i sympatyczni. Uśmiecha się do mnie bezdomny, pozdrawia policjant, machają co chwilę dzieci. Wywołuję uśmiech na ich twarzach, a oni - na mojej. Dzieci krzyczą „bye”, co w lokalnym angielskim oznacza „hi”. Nic w tym dziwnego, na ulicy spotykam turystów, których mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Tonga to jedno z najrzadziej odwiedzanych państw na świecie (ok. 40 tys. turystów rocznie).
Kieruję się Vuna Rd tym razem w kierunku wschodnim. Idę wzdłuż wybrzeża przez ok. 2 kilometry, podziwiając w tym czasie kolor wody.